Koleżanka z pracy opowiedziała mi dzisiaj historię pewnej 60 letniej pani z jej rodziny, która właśnie cierpi na raka z przerzutami i po przywiezieniu do szpitala z krwotokiem zapadła już w stan śpiączki. Jej dni a może godziny są już policzone. Kto wie, może teraz kiedy piszę tę notkę ta kobieta już nie żyje. Jej rodzina szykuje się już na pożegnanie. Ciężki czas. Straszny czas. Bezsilność, łzy, rozpacz, ból, stracone nadzieje...
Tak mi ta historia utkwiła w głowie, że nie mogę przestać o niej myśleć. Wracałam do domu autobusem i tak sobie myślałam o tym wszystkim, że w obliczu takiej śmiertelnej choroby jak ta, wszystkie inne rzeczy jakie nas otaczają stają sie zupełnie bezwartościowe. Coś miało dla nas ogromną wartość, wydawało sie być skarbem, nagle staje się dosłownie zerem. Przestaje się liczyć. Materia bez wartości. Vanitas vanitatum et omnia vanitas. Marność nad marnościami... Wtedy liczy się tylko zdrowie, bliscy, każda jedna minuta, każdy jeden oddech, każde jedno uderzenie serca, każde jedno wypowiedziane słowo... i rachunek z życia.
* * * * * * * * * * * *
Boję się. Normalnie boję się. Boję się, że takie coś mnie kiedyś spotka. Boję się, że to spotka kogoś z mojej rodziny. Że przyniesie ból, cierpienie, niepokój. Że dotychczasowy spokój umysłu zostanie na zawsze zmącony. Że nic nie bedzie już takie samo jak wcześniej. Że trzeba będzie się pogodzić i zaakceptowac. Że takie życie. No bo tak na prawdę nikt nie może być na 100% pewny, że nie dopadnie go taki czy inny nowotwór. Jest medycyna, są terapie, operacje, lekarze, wyścig z czasem ale rak nadal wygrywa i zbiera żniwo.
* * * * * * * * * * * *
Mój nastrój pogłebił się jeszcze bardziej kiedy stojąc dziś już u drzwi mojego domu i przekręcając klucz w zamku zobaczyłam, że pod sąsiednim domem stoi ambulans. Przywiezli w nim starszego człowieka. Ktoś niedawno opowiedział mi i jego historię. Wrócił ze szpitala. Do domu. Aby skreślać krzyżykiem dni ze swojego życiowego kalendarza. Dla tego pana też już nie ma ratunku. Przerzuty są wszędzie. Lekarze nie chcieli już leczyć. Za późno. Nie opłaca się (Czyż to nie okrutne? Tu chodzi o życie człowieka a lekarze mówią, że już się nie opłaca!!!). Jak czuje się taki człowiek, któremu ktoś powie, że nie ma już dla niego ratunku? Jak to jest żyć ze świadomością, że czyjeś dni dobiegają już końca? Że to może będzie za tydzien... A może już jutro... Kto mi powie?
* * * * * * * * * * *
A dziś wieczorem modlitwa. Za chorych i umierających. Za tych dla których nie ma już ratunku i co próbują się pogodzić z nieodwracalnym wyrokiem losu i za tych, którym myśli ciężkie nie pozwolą zasnąc spokojnie dziś w nocy.
ps. Myślicie o Nich w ogóle? O tych co być może juz jutro uwolnią się od fizyczności tego świata...
edit: informuję, że ta pani o której pisalam odeszła już do Pana. Po 3-4 dniach śpiączki zmarła około 1.30 po południu, czyli jak pisałam tę notkę już nie zyła :( R.I.P.
edit: informuję, że ta pani o której pisalam odeszła już do Pana. Po 3-4 dniach śpiączki zmarła około 1.30 po południu, czyli jak pisałam tę notkę już nie zyła :( R.I.P.
niestety :( o przyjacielu... myślę codziennie :(
ReplyDelete10 kwietnia zmarł mój szwagier - nie było zmiłuj się - nie było ratunku - tylko ból ......
ReplyDeleteMarta trudno cośkolwiek napisać. Niedawno syn jednej z blogowiczek - Ewetki - napisał, że odeszła. Chorowała na raka, walczyła, zwyciężała, wracał... aż ją pokonał. Żyła ze świadomością, że każda chwila dla niej może być ostatnia. Zsążyłyśmy sobie zrobić małą prywatną wymiankę i... już jej nie ma. Zdążyła jeszcze przywitać swojego wnuczka. Takie refleksje jak Twoje w obliczu czyjegoś cierpienia, a co gorsze świadomego oczekiwania na śmierć, to normalna, właściwa reakcja. Choroba i śmierć zawsze przynosi smutek, ból współcierpienia. Śmierć, choć wpisana w scenariusz życia człowieczego nie pozwala się do niej przyzwyczaić, bo zazwyczaj, choć czasem się jej spodziewamy, to i tak nas zaskakuje.
ReplyDeleteTeż się boję...
ReplyDeleteCoraz więcej ludzi w moim otoczeniu ma raka, nie da się o tym nie myśleć.
Nie mam pojęcia co by było gdyby ktoś z moich najbliższych.
Najgorsze jest to, że oni cierpią a my jesteśmy bezsilni.
to takie smutne ...prawda!!! tez co chwile ocieram sie o takie tragedie :( To ktos z rodziny to jakis znajomy....zadaje sobie pytanie czym sobie zasłużyliśmy na takie cierpienie??? Czy nie wystarczy ze ciagniemy przez cale zycie woz wypelniony kamieniami? do ktorego ciagle dorzucamy nowe klujące odlamki i ciagniemy go usilnie pod gore az upadniemy zmeczeni ,chorzy ....zlamani :(
ReplyDeleteMarta znam tą bezradność i rozpacz,mój mąż zdiagnozowany, ma raka złośliwego z przerzutami.Walczymy z nim od roku .
ReplyDeleteRównież myślałam kiedyś że mnie to nie dotknie, teraz wiem że należy dziękować Panu B. za każdy dzień,minutę za słońce i deszcz a resztę zostawić Jemu.
na codzien nie pozwalam sobie o tym myslec
ReplyDeleteale bywa czasem, najczesciej w bezsenna noc kiedy zderzam sie z rzeczywistoscia i mysl o stracie najblizszych chwyta za gardlo i nie pozwala zlapac tchu
"spieszmy sie kochac ludzi, tak szybko odchodza"
kachasek, ja tez miałam przyjaciółkę, która zmarła w 3 klasie liceum :( nie był to jednak nowotwór, do dnia dzisiejszego ją wspominam i zastanawiam się jakby to było gdyby żyła...
ReplyDeleteglinko, tak, to jest straszne, bezsilność wobec choroby i moment kiedy kończy się medycyna a zaczyna gaśnięcie...
Helenko, tak pięknie piszesz o śmierci, Ewetkę znałam niedługo, głownie z tego, że brała u mnie udział w candy, oraz miała parę pięknych malowanych prac na szkle... nigdy człowiek nie przyzwyczai się do śmierci bo to związane jest z odchodzeniem, z zostawianiem za sobą bliski, rodziny, ukochanych miejsc na ziemii...nigdy nie wiem co dokładnie nas czeka po tamtej stronie...
Magda, myślę, że tego boi się każdy z nas, że spadnie na nas ciężar nie do uniesienia i koniecznośc pogodzenia się z losem i nieodwracalność rzeczy...
ulla, bo życie nasze, ludzkie to taka niekoncząca się walka z cierpieniem i strachem...
Jaga, bardzo mi przykro z tego powodu, podziwiam Cię bo walczysz dzielnie z cierpieniem i nieszczęściem. nie pozostaje mi nic innego jak tylko życzyć Ci i Twojemu mężowi wytrwałości i sił oraz dużo wiary...
tato mojego tż własnie wyleczył się z nowotworu przy pomocy chemii, od tamtej pory twierdzi, że każdy dzien jest dla niego "bonusem", czymś dobrym i dodatkowym...
Bo, ja też często myśle o tym w nocy, to chyba najlepszy czas na takie rozmyślania, bo w dzien odsuwamy je od siebie tak czesto jak tylko sie da... wydaje mi się, ze o smierci trzeba myśleć aby nie być przez nią zaskoczonym i probowac chociaż trochę się oswajac
Twardowski ma rację, jakże proste a uniwersalne słowa, śpieszmy się, spieszmy się...