Polski akcent w moim miejscu pracy - plakat, który od dawna wisi na ścianie w szkole :)
Jak nas widzą, tak nas ... malują ;)
Some say I live on a different planet so there you are! Welcome to Titania's Planet blog where a crafty girl blogs away from the UK about almost everything :) Please, feel free to leave a comment. Thanks! :)
„Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać.
Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.”
Johann Wolfgang Goethe
Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.”
Johann Wolfgang Goethe
Followers
Wednesday, May 12, 2010
Monday, May 10, 2010
Niech ktoś porwie mojego krasnala!!! - czyli historia pewnego ogrodowego skrzata / Somebody kidnap my leprechaun!!! - a story of a garden gnome
Wczorajsza niedziela upłynęła nam leniwie a mnie głównie na zabawie z aparatem i pstrykaniu macro-fotek, jakże popularnych na blogowych zakątkach :) Dziś pokażą Wam mój mały świat we fragmentach, w kawałkach, w pikselach, w skali macro, spokojny, powolny świat obracający sie wokół Hafan.
Na dzień dobry tulipany, rzecz jasna :) w pełni rozkwitnięte
i z szeroko rozdziawionymi "paszczami" :)
a te piekności rosną wzdłuż podjazdu:
Wokół Hafan nie mogło zabraknąć też słonecznej żółci...
oraz innych barw - czerwieni, różu, fioletu, bieli....
I jeszcze rzut okiem na skrzynkę, która codziennie "łapczywie połyka" nasza korespondencję...uwielbiam do niej zaglądać i wyciągać listy :) Listy do mnie :) Rzecz jasna.
Hafan we "własnej osobie"...
Gniazdko, gniazdkiem ale bez maszyny dziś nie da rady.... ;)
A na ścianie domu wisi niejeden taki lokator.... Dobranoc Panie Ślimaku! A może raczej ... dzień dobry? Eeee, chyba nikogo nie ma w domu ;)
W ogródku przed domem zaś zamieszkał gnom. Taki sobie mały gnom. Poznajcie Gilberta, naszego jedynego krasnala ogrodowego :P
Tak naprawę to my sobie z T. trochę jaja robimy z tym krasnalem stawiając go w ogródku z przodu domu ;) T. stwierdził, że ten krasnal ogrodowy jest cheesy czyli tandetny i takie jest właśnie tu w UK mniemanie o krasnalach ogrodowych :P Ten "przybył" do nas od rodziców T., którzy wyeksmitowali go ze swojego ogrodu :D Powszechnie wiadomo również bowiem, że Niemcy (i Holendrzy również) słyną z lubowania się w takim ogrodowym towarze czyli gnomy, grzybki, ptaszki, sarenki i inna leśno-bajkowa tandeta do ozdoby domu i ogrodu. Dziś ogrodowe krasnale stały sie powszechnym uosobieniem kiczu i braku gustu.I są przedmiotem śmiechu. Z resztą swego czasu jak pracowałam w Holandii miałam okazję po drodze do pracy mijać pewien dom, przy którym w ogródku stało chyba z dwieście różnego wzrostu ogrodowych krasnali!!! Jeden obok drugiego! Jak wojsko. Zawsze uśmiechałam się na ich widok. Żałuję, że nigdy nie zrobiłam zdjęcia tym krasnalom.
Ale czy słyszeliście historię pewnego ogrodowego krasnala z UK, który został anonimowo porwany z ogrodu pewnej Brytyjki i wrócił do niej szczęsliwie po 7 m-cach podróżowania po świecie? Obok krasnala postawionego ładnie z powrotem w ogrodzie był jeszcze album z fotkami przedstawiającymi owego gnoma na tle róznych światowych miejsc. Pani musiała się nieźle zdziwić. Nie wierzycie? Zajrzyjcie TU! A TU i TU artykuł o tym samym krasnalu ale po ang :D Dziś ludzie praktykują ten rodzaj żartu na całym świecie a organizacja Front Wyzwolenia Krasnali (Garden Gnome Liberation Front) podpisuje się po tym pomysłem.
No to teraz już wiecie dlaczego mamy tego gnoma w ogrodzie :P ;)
No niechże ktoś porwie naszego krasnala!!! :P
Sunday, May 9, 2010
Jak Titania parzy herbatę z rana... How morning tea should be brewed...
Ano tak własnie ją parzę ... :D
Ten filmik to jeden z moich ulubionych spot-ów reklamowych herbaty PG Tips z Johnnym Vegas (aka Al) i Monkey.
ps. uwielbiam jak Al otwiera tą szafkę z herbatami :D (Widok jakże mi znajomy :P he he he) i jak wywija tą małpką :D w takt muzyki do Stripper-a
Aaaaah! Oh joy! ;-)
Saturday, May 8, 2010
Dziesiąte foto / 10th photo
Szybciutko odpowiadam na zabawę i wyzwanie jakie postawiła mi Anya Es Art : odszukać najstarsze zdjęcie w komputerze, odliczyć do 10, pokazać je na blogu i opisać:) a oto na kogo padło, he he he, moja kocica z Polski, zdjęcie z 2007 roku jeszcze z czasów kiedy mieszkałam w Polsce. Jak widać moja Kicia jest bardzo pudełkowa. Wciśnie się w każde nawet najmniejsze pudełko :) Jest bardzo charakterrrrna ale brakuje mi jej tutaj w UK :(
Do zabawy w 10-te foto wywołuję następujące 5 osób :P
Bo, Pagatę, Glinkę, Noami i Damurka :) Se, se, se...
Tuesday, May 4, 2010
Przystankowe Rozmowy Nie-kontrolowane
(źródło)
Miejsce: Plas Madoc, przystanek autobusowy, godz 15.20. Jest ciepło. Świeci słońce.W pobliżu nie ma nikogo.
Stoję sobie samotnie na przystanku i czekam na autobus do W. Po chwili na przystanku zjawia się jakiś facet w średnim wieku. Taki szary ktoś. W sumie nie zwracam na niego uwagi. Typowy chavvy look z "bezrobotno-zasiłkowego" społeczeństwa Plas Madoc czyli podkoszulek, dresy i adidasy. Raczej niedbały, Na rękach, szyi i karku tatuaże:100% Welsh (= 100% walijczyk), napis "Wales", jakiś czerwony diabeł i jeszcze coś... nie pamiętam. "Patriotyzm" i walijskość bije od niego z każdego strony. Facet zaczyna rozmowę (Brytyjczycy bardzo łatwo nawiązują rozmowy z nieznajomymi):
-What time is the bus?
-Half past. something around that. Should be here any minute... odpowiadam
Facet sprawdza wyblakły rozkład jazdy na słupie.
(w miedzyczasie nadjeżdza autobus ale w przeciwnym kierunku)
-Is this one going to Wrexham?
-Erm... no, ...wait, let's see... odpowiadam, Where are you getting to?
-Johnstown. odpowiada facet.
-This one is going to Oswestry, and you need the one I'm taking, wyjaśniam , It will be coming from this direction....pokazję palcem w kierunku w którym pojawi się autobus
Po chwili facet zmienia temat:
-What nationality are you?
-Why? - pytam
-Your accent....
-Erm... what about it?
-Are you Polish?
-Yes. I am.
-it's.... facet próbuje sprecyzowac o co mu chodzi...a chodzi mu o akcent charakterystyczny dla ludzi z Europy Wschodniej rozpoznawalny miedzy innymi u Polaków.
-yeah, still recognisable, innit?- stwierdzam
-it sounds Polish but with a strong English accent.
-thats because I'm a teacher of English myself, wyjasniam. I studied it in Poland.
-oh, right....there is a big community of Polish people in Wrexham. in town some Polish people are trying to speak English to me but they dont speak much, not very good..... narzeka gość
-well, yeah, i know, everybody's different, you know..., odpowiadam, some do speak very poor English. Shame, isnt it? Nie zamierzam tłumaczyć rodaków z ich lenistwa do nauki języków :P
no i potem zaczyna się wymiana informacji miedzykulturowych (uwielbiam to!):
- How long have u been here? Is it better here? What is the weather like in Poland? Do you have towns and centres like these here?
Odpowiadam cierpliwie na pytania i oświecam gościa, że w Polsce żyjemy i funkcjonujemy normalnie jak każdy inny naród, żeby nie myślał sobie, że u nas to tylko lasy, wsie i chaty zabite dechą... Niestety ten stereotyp o zaściankowej Polsce wciąż funkcjonuje w zachodniej Europie i sytuacje takie jak ta właśnie to ilustrują... wyczuc to można w pytaniach, w podejsciu, w rozumieniu kultury polskiej...
Chavvy gość okazuje się być całkiem miłym rozmówcą z całkiem dobrymi manierami co u chav-ów nie jest częste. Przepuszcza mnie w drzwiach autobusu, jakiejś pani pomaga wyjechać z wózkiem i sam zerwał się z siedzienia i zaoferował drobne pieniądze dziewczynie, której zbrakło na bilet. Pracuję właśnie w środowisku w kórym mam kontakt z ludzmi o tym statusie socjalnym i obracam się w wśrod nich na codzień i zazwyczaj nie mam ochoty na rozmowy z brytyjskimi chav-ami ale ten pan zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Jeszcze jeden przykład, że można kogoś pochopnie osądzić wg wyglądu i zaszufladkować jako "tego, z którym nie chcę mieć do czynienia".... Zaskakujące jes to, że Chavs mają to co czesto brakuje nam Polakom - serdeczność, otwartość i łatwość nawiązywania kontaktów. Nie wywyższają się i nie zadzierają nosa. Nie krytykują. Ot, prości ludzie o niższym statusie społecznym. Często są obiektem krytyki i żartów wyższych klas społecznych.
Dla tych osob, które nie obracają się na codzień w kulturze brytyjskiej i nie znają jej od środka, powinnam wyjasnić kontekst społeczno-kulturowy. Chav to osoba, zazwyczaj nastoletnia, ale nie tylko, ubrana w charakterystyczny sposób - dresy, buty sportowe, bluzy, luźne, nierzadko niedbałe piżamowe spodnie, z duża ilością tandetnej biżuterii w kolorze złota lub w barwach rzucających się w oko. Dziewczyny często mają drastycznie ufarbowane włosy, nadmiar tandetnego makijażu, włosy często związane w ciasny kucyk, dresy piżamowe w białych lub różowych kolorach, często noszą za małe przyciasne ubrania, bywaja otyłe, zachodzą w niechciane wczesne ciąże i są często widziane ze spacerówkami. Chavs pochodzą z klasy roboczej, są często bezrobotni, bez wykształcenia i ambicji, niechętnie podejmuja pracę żyjąc całe życie na zasiłkach i w domach socjalnych. Egzystują na biednych osiedlach, i w ciasnych obskurnych blokach. Młodzież często przesiaduje znudzona na przystankach, rogach ulic, pałęta sie po osiedlach. Używki, głośny styl bycia i brak kultury osobistej równiez nie są im nie obce. Jednym słowem tzw Little Britain people. Kto ogląda ten serial komediowy bedzie wiedział co mam na myśli. A oto przykłady chavów
dziewczyny:
(źródło)
(źródło)
chłopaki:
(źródło)
i razem w grupie:
(źródło)
A Wam jak podoba się to zjawisko kulturowe?
Monday, May 3, 2010
Friday, April 30, 2010
Co dziś na obiad kochanie? / What's for dinner tonight darling?
-Co dziś na obiad kochanie? - pyta przez telefon oddalony o dziesiątki mil wracający z pracy jeszcze nie-mąż...
-Curry. - odpowiada jeszcze nie-żona.....
Postanowiłam dziś uraczyć siebie i T. indyjską potrawą curry. Ach, mówię Wam, naszła mnie dziś ogromna ochota na przyprawowe danie ze wschodu :) W roli głównej curry - danie kurczak tikka masala :)
Kiedyś nie lubiłam curry, a teraz wprost je uwielbiam. Gorace, przyprawowe, rozgrzewające, przywodzące na myśl zapach Indii... Zasmakowałam w przyprawowości tych indyjskich dań :) Pamiętam jak zaraz po przyjeździe do UK, razem z T. ugotowaliśmy nasze pierwsze curry. Zjadłam ale nie zachwyciło mnie. Potem nastąpiły inne curry z take away-ów i moja ewolucja smakowa zaczęła sie rozwijać w tym kierunku... Kurczak Tandoori, Kurczak Biryani, Kurczak Madras, Rogan Josh, racuchy z cebuli - onion bahji, poppadom-y i chlebki naan... Dziś mam odmienne upodobanie smakowe w tym kierunku. W ogóle, mieszkając jeszcze w Polsce, nawet jako student anglistyki miałam mgliste pojęcie o curry. Wiedziałam, że jest to danie z ryżem, coś żółtego i pikantnego. I tyle. Nie wiele, prawda? Dziś już wiem, że nazwa curry to ogólna nazwa, jaką używają Brytyjczycy, na określenie dań z kuchni indyjskiej. A odmian curry jest podobno tysiące...
Ja wykorzystałam ten oto sos Tikka Masala z Patak-u
do spółki z ryżem Basmati, piersią z kurczaka, pomidorami, jajkiem na twardo i cebulą. Pokrojone w "kostkę" pomidory, cebula oraz pokruszone jajo na twardo to dodatek jaki preferuje mama T. a ja chętnie tę tradycje podtrzymuję :) Curry najlepsze jest w zimie, rozgrzewa i syci do pełna, ale równie dobrze smakuje na dworze w ogrodzie, w gronie rodzinnym... Chłodne pomidory i/lub ogórki idealnie się komponują z ostrością curry. Jajo dodaje smaku i różnorodności. U mnie zbrakło jednak poppadoms-ów - to takie smażone przez kilka sekund na gorącym oleju słone w smaku prażynki, uzywane do dań curry jako chrupiąca przekąska.
Brytyjczycy uwielbiają curry. A jakże! Restauracje indyjskie i take-away-e (bary z żywnośćią na wynos) na brak klientów nie narzekają. Również spora część moich kolegów i koleżanek z pracy przynosi swoje ulubione curry do pracy, a dzieci brytyjskie mają też curry w jadłospisie stołówkowym. Uwielbia je też moj T. jego rodzina... i ja :) Kto zawita do UK, choćby na chwilę, powinien chociaż raz w życiu spróbować prawdziwego indyjskiego curry :) Wybór jest naprawę duży. Można też samemu pokombinowac z gotowaniem bo produktów z kuchni całego świata w sklepach UK nie brakuje. Jest w czym zasmakować. Naprawdę polecam. Kto lubi przyprawy, zakocha się w curry :) Być może następnym razem w supermarkecie przystaniecie wśród półek i sięgnięcie po słoik z pomarańczowym sosem made in India... :)
India, Incredible India! :)
ps.ciekawostka na koniec,uważa się powszechnie, że Tikka masala to jedyne curry wynalezione w UK będące improwizacją kucharska na życzenie klienta...
edit: dorzucam fotki z Khazany, jednej z restauracji indyjskich, do ktorych jeździmy z T. znalazłam je w dziś w moim telefonie komórkowym. uratowały się przed delete-m :D
na szybach w Khazanie są fajnie grawerowane piękne indyjskie motywy, świetnie wyglądają podświetlone od dołu :)
Sunday, April 25, 2010
Barmouth
Wczoraj poraz kolejny wybraliśmy się z T. nad morze do Barmouth. Barmouth to nadmorska miejscowość położona w atrakcyjnej krajobrazowo okolicy, na obrzeżu Snowdonia National Park - Parku Narodowego Snowdon. Okolice Barmouth, Snowdonii, Dolgellau, Bets-y-Coed i Ffestiniog to dla mnie to Walia Prawdziwa, Walia Właściwa, Walia taką jaką sobie wyobrażałam i w jakiej mogłabym mieszkać do końca życia :) Jednym słowem - kwintesencja i zielone tętniące serce celtyckiej Walii. Tak więc razem z T. chcieliśmy zrobić sobie mały piknik i popodziwiać zachód słońca na plaży bo T. stwierdził, że zachód będzie czerwony przez te pyły wulkaniczne...Taaaa!
Zabraliśmy kanapki, goracą herbatę w termosie, koc, aparat... Wywietrzyliśmy się, wygłodnieliśmy... Och, mówie Wam, nic tak nie smakowało jak jedzenie na świeżym powietrzu nad brzegiem morza...
Ale zanim dotarliśmy do Barmouth, zatrzymaliśmy się w kilku ciekawych miejscach, bo nalegałam na zrobienie fotek :) Podziwiam cierpliwość tżta w zatrzymywaniu się do 15 minut na trasie :)
Najpierw podjęłam próbę bliższego kontaktu z owcami. Najbardziej zależało mi na sfotografowaniu jagniątek, bo teraz wiosną jest sezon na małe jagnięta i pola aż się roją od brykających "koziołków". Są takie urocze, że nie sposób się nimi nie zachwycać, te najmniejsze są białe i puchate, te troszke starsze robią się już przybrudzone, szarawe ;) Owce nie dały mi podejść blisko, uciekały, nieprzyzywczajone do natrętnej "aparatki"... Owce-matki szczególnie były ostrożne i nieufne wobec podchodzących do nich osób...
Ale niektróre wyglądały jakby miały mnie... w nosie i nie zawracały sobie głowy :)
Wczorajsze słońce wyraźnie im służyło bo małe albo brykały w grupach albo spały uroczo obok matek na trawie... :) Piękny widok, wierzcie mi!
Później zatrzymaliśmy się na chwilę po drodze bo chciałam uchwycić dla Was piękno walijskiej przyrody;-D Zdjęcia przedstawiają typową przyrodę Walii - trawa i osadzone w niej skały, wzgórza albo łagodne trawiaste, albo gołe kamienne, skaliste albo skaliste porośnięte gęsto lasami, kamienne murki porośnięte mchem wzdłuż dróg, ulic i domów, drzewa o dramatycznie powykręcanych korzeniach oplecione gęsto bluszczem, który z resztą wije się wszędzie, na płotach, kamieniach, mostach, duzo krzaczastej roślinności oraz strumyki i strumyczki...Wciąż niezmiennie pozostaje pod urokiem tego kraju :)
Podziwiajcie...
Strumyki....
kamienie i drzewa pod kołderką z mchu....
Drzewa gęsto otulił bluszcz ...
Mosty również....
Widok z mostu na strumyk pełen wielkich i małych głazów...
Kamienne omszałe murki tzw dry stone walls, to nieodłączny element krajobrazowy Walii; i jestem zakochana w nich od samego począku :) podobno zrobić taki murek to nie takie hop siup :) gdyż do tego potrzeba odpowiednich umiejętności murarskich :) (tym murkom poświęcę kiedyś odzielny post) Dzieki właśnie tym kamiennym murom i bluszczowo - mchowej roślinnosci krajobraz walijski jest taki nostalgiczny, romantyczny a niekiedy niczym sceneria z gothic films :) Nam udało się dotrzeć samochodem do uroczych zakątków, gdzie oprócz murków, z kamienia zbudowane są również domy...
Jeśli nie macie jeszcze dosyć to wiecej widoczków tego typu znajdziecie TU w jednym z moich pierwszych postów na blogu opisującym wyjazd do kopalni łupków Ffestiniog :)
W koncu docieramy do samego Barmouth, słońce niestety za chmurami i nasze nadzieje na romantyczny zachód słońca maleją. Przy plaży wita nas Bath House (lubię go fotografować na tle gór)
który tak własnie tak wyglądał rok temu w zachodzącym słońcu...
Parę widoczków z Barmouth z 2009 i 2010...
(2009)
(2009)
(2009)
(2009)
(2009)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
(2010)
Plaża w Barmouth jest piaszczysto-kamienna, a w niektorych częściach głownie kamienna :)
(2010)
(2009)
(2009)
Przysiadamy z T. na kocu, pałaszujemy kanapki wśród wydm.... Goraca herbata z plastikowego kubka smakuje jak nigdy.... Jednakże ktos jeszcze ma ochote na nasze kanapki ;D i obserwuje nas bacznie swoim okiem....
Mewy na brytyjskich plażach potrafią być bardzo natarczywe gdy tylko dostrzegą potencjalne zródło pożywienia. Potrafią krążyc do skutku nad głowami ludzi, podlatywać albo podchodzić blisko. Niestety sporo ludzi uważa, że jest to fajna rozrywka jak karmi się je frytkami :( Przecież to nie może wyjść ptakom na dobre :-/ Nasze miłe chwile przerywa pewien incydent, którego jesteśmy świadkami. Co wiecej, okazuje się, że głupota ludzka nie zna granic bo oto na plaży pojawia sie trojka idiotów - 2 chłopaków i jedna dziewczyna. Rzucają mewom jedzenie, te się zlatują i krążą a oni rzucają w nie kamieniami!!!
Ponieważ siedzieliśmy niedaleko, T. zrobił im oficjalne i jawne zdjęcie na dowód gdyby któreś z nich zrobiło krzywdę zwierzęciu i można by było ich zaskarżyć w sądzie. Jak tylko zorientowali się, że ktos robi im zdjęcie, zmyli sie dosyć szybko. Przykre jest to, że niektórzy potrafią byc tak okrutni wobec zwierząt :(
Później na plaży udaje mi się zrobić zdjęcie mewom przy "słodkowodnym poidełku". Ptaki są ostrożne, nie dają mi podejść zbyt blisko....
Miło jest poleżeć na piasku i włuchiwać się w szum morza :) Rozmawiamy, żartujemy, rowiązujemy wspólnie krzyżówkę... Przyglądam się bacznie kamieniom i ziarenkom piasku, które przesypuje między palcami. Lubię się bawić morskimi kamieniami. Mają swoją wewnętrzną energię. Biorę otoczaki do reki i czuję jakąś wypływająćą z nich energię wody, morza... A może tak tylko mi się zdaje...Na minaturowych wydmach z piasku buduję mój mały Stonhenge :) Czuję się prawie jak w kamiennym kręgu...
Ktoś tu się zmeczył brnięciem przez piasek...
Wybieram sie na poszukiwanie sea glass ale nie znajduję żadnego morskiego szkiełka :( za to pochylam się nad szarym kamieniem i muszelkami ...
Kimkolwiek jesteś, podążaj za mną....
w strone morza....
Słońce zachodzi otulone chmurami ... tym razem nie dane nam było zobaczyć kolorów nieba...
Za to tak zachodziło rok temu... pamiętam dokładnie, magiczne chwile zimową porą...i ostatnie minuty słonecznej tarczy na horyzoncie... do zapadnięcia mroku brodziliśmy przy plaży....
(2009)
(2009)
(2009)
(2009)
(2009)
W końcu zbieramy się z plaży. Przed nami droga powrotna. Tym razem T. wybiera scenic route :) i jedziemy przez Bets-y-Coed i Ffestiniog. Jeszcze z samochodu podziwiam zachodzące w oddali słońce
Mijamy góry, skały, kopalnie, łupki, łyse szczyty snowdońskich gór i owce, owce, owce... Czuję sie trochę jak na jakiejś prerii albo pustkowiu....Przed nami pusta droga....
Ostatnie ujęcia zajętych szczypaniem trawy owiec....
Jak mówi przysłowie, w stadzie zawsze znajdzie się czarna owca :D Ta akurat jest bardzo sympatyczna :D
Robię ostatnie ujęcia zanim zapadnie całkowicie mrok....
Dojeżdzamy do domu. Zmeczeni ale zreklaskowani. Nie obejrzeliśmy co prawda spektakularnego zachodu ale warto było zobaczyć Barmouth jeszcze raz. To był dobry dzień. Zasypiam w łóżku jak ... kamień, dokładnie taki jak ten z plazy :)
Subscribe to:
Comments (Atom)





